Jest piłkarskim symbolem Igloopolu Dębica. W kraju znany kibicom jako wicemistrz olimpijski z Barcelony sprzed 19 lat. Dziś były bramkarz Aleksander Kłak wozi mieszkańców Belgii. I ma się świetnie.
Elegancki, komfortowy segment na przedmieściach Antwerpii. W środku mnóstwo piłkarskich pamiątek. – Piłka to moje źycie. Nie zapomnę tego, co dzięki niej przeźyłem – przyznaje były bramkarz Aleksander Kłak. Ma 41 lat, zawodową karierę skończył sześć lat temu. Od 15 lat źyje w Belgii. O futbolu moźe rozmawiać godzinami. Najlepiej na swojej kanapie.
Kontrakt z Marsylią wciąź na strychu
Między salonem a kuchnią moźna dojrzeć kilka pamiątkowych zdjęć. Są plakaty z belgijskich klubów, no i fotografia z meczu reprezentacji.
– To 97 rok. Powołał mnie Janusz Wójcik, który został wtedy selekcjonerem kadry. To było pięć lat po wspólnym sukcesie w Barcelonie. Niestety, tamtego medalu nie przekuliśmy w sukces w seniorskiej reprezentacji – przypomina Kłak.
Jako wicemistrz olimpijski miał otwarte drzwi do wielkiej kariery, ale nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem.
– Niedługo po igrzyskach byłem na testach w wielkim Olimpique Marsylia. Kontrakt był juź przygotowany, jednak w ostatniej chwili sprawy się skomplikowały i nic z tego nie wyszło. Do dziś dokumenty leźą na strychu.
Źona z Dębicy, synowie z Rzeszowa
Przygodę z piłką rozpoczynał w Nowym Sączu. Jednak najbardziej wypromował się grając w Dębicy. W jego domu wśród piłkarskich pamiątek rzuca się w oczy ozdabiający sportowe fotografie dyplom z wygrawerowanym podziękowaniem: "dla Aleksandra Kłaka za rozsławienie imienia miasta, regionu i sportu dębickiego na świecie”.
– W Igloopolu spędziłem jakieś siedem lat. Na początku lat 90. graliśmy w ekstraklasie. Pamiętam prezesa Edwarda Brzostowskiego, który zapewniał nam świetne warunki do treningu i gry. Mieliśmy naprawdę niezłą pakę – opowiada Alek.
Jego związki z Podkarpaciem wciąź są bardzo mocne. – Moja źona pochodzi z Dębicy, a synowie rodzili się w Rzeszowie. Przynajmniej raz w roku odwiedzamy Podkarpacie. To piękny region.
Ojciec chrzestny kibiców
Po występach w Igloopolu i medalu olimpijskim, Kłak grał w Olimpii Poznań, Górniku Zabrze i kilku zachodnich klubach.
– W drugiej połowie lat 90. trafiłem do Royalu Antwerp. Byliśmy w czołówce ligi belgijskiej, graliśmy w europejskich pucharach. Niestety, po dobrym początku przyszły gorsze czasy. Pod koniec tamtej dekady popadłem w konflikt z trenerem, zaczęły się problemy zdrowotne. Nie wróciłem juź do dawnej dyspozycji i ostatnie lata kariery były nieszczególne – przyznaje.
Mimo róźnych kolei losu w Antwerpii, miejscowi kibice bardzo cenią Polaka. W salonie, na honorowym miejscu stoi statuetka, którą Alek dostał od fanów w dowód sympatii. – Byłem ulubieńcem kibiców, takim trochę ojcem chrzestnym. Tutaj kaźda grupa fanów ma swojego patrona. I jestem z tego bardzo dumny. Tego nikt mi nie odbierze.
W uniformie do zajezdni
Od sześciu lat Kłak juź nie stoi na bramce, ale ciągle ma bezpośredni kontakt z futbolem. Pracuje jako trener bramkarzy Royalu. – Czasy się zmieniły. Teraz to klub drugoligowy. Nie płacą najlepiej, więc trzeba sobie jakoś radzić – wyznaje.
Jak sobie radzi? Po dłuźszej pogawędce na moich oczach zmienia prywatny strój na formalny uniform. – Muszę go załoźyć, bo wymagają go w pracy. Pośpieszmy się, źeby zdąźyć na czas do zajezdni. Przecieź autobus nie moźe się spóżnić – mruga okiem i otwiera drzwi.
Pasaźerowie nie narzekają
Okazuje się, źe zatłoczone centrum 500-tysięcznej Antwerpii to prawdziwy raj dla wicemistrza olimpijskiego.
– Przewaźnie jeźdźę "1”, choć lubię urozmaicenie i często zmieniam linie – mówi wskazując na numer swojego pojazdu.
Oto Kłak zamienił piłkarskie boisko na…miejski autobus! Skąd taki pomysł?
– Była okazja nieżle zarobić, a źe od małego lubiłem jeżdzić autobusami, to wziąłem te robotę. Bardzo dobrze czuję się za kierownicą. Pasaźerowie chyba teź nie narzekają. Wielu z nich to moi kibice, którzy pamiętają czasy, gdy stałem w bramce Antwerpii – opowiada, kręcąc zamaszyście kierownicą. – W Belgii jeźdźą spokojnie. Nie ma szalonych kierowców, więc nie ma teź wielu wypadków. I całe szczęście.
Najlepszy piłkarz wśród kierowców
Na zarobki nie narzeka.
– Wychodzi jakieś 2 tysiące euro miesięcznie na rękę. A to przecieź tylko jedno ze żródeł utrzymania – podkreśla.
Jego koledzy wiedzą, z kim pracują.
– Kiedyś mieliśmy druźynę, w której ja grałem oczywiście na bramce. Kumple rwali się do strzelania karnych, bo koniecznie chcieli pokonać wicemistrza olimpijskiego. Ale nie szło im najlepiej – śmieje się. – Fakt, chyba jestem najlepszym piłkarzem wśród kierowców. I to nie tylko w Belgii, ale i w całej Europie. Swojej pracy się nie wstydzę. Ja po prostu lubię tę robotę – kończy rozmowę zamykają drzwi autobusu.
Przed nim jeszcze kilka godzin pracy.
żródło: gcnowiny